PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=1039}
8,3 674 327
ocen
8,3 10 1 674327
9,2 56
ocen krytyków
Pulp Fiction
powrót do forum filmu Pulp Fiction

Ten film jest amoralny.

Po raz kolejny (po "Wściekłych psach") u Tarantino pojawia się jego ulubiony motyw - motyw bezbronnej, przerażonej i błagającej o życie ofiary oraz oprawcy, który się nad nią znęca, a jest przy tym uroczy, szarmancki i zabawny. To budzi mój głęboki, moralny sprzeciw - zarówno dwadzieścia pięć lat temu, kiedy po raz pierwszy widziałem ten film, jak i teraz.

I ta "zabawna przemoc" Tarantino rzutuje na cały film. Obsada może sobie być genialna, dialogi super, zdjęcia Sekuły cudowne, ścieżka dźwiękowa znakomita - nie zmienia to faktu, że treść tego filmu to ostateczny dowód upadku popkultury.

Miałem możliwość rozmawiać z kilkoma osobami na temat tego filmu. Kilka razy udało mi się im to wyjaśnić. Kiedy mówiłem: "ok, więc śmiejesz się ze sceny, w której Samuel L. Jackson poniża, zastrasza i okalecza bezbronną ofiarę, aby w końcu ją zabić?" docierało do nich z czego tak naprawdę się śmieją. Nie zmienia tego żaden błyskotliwy monolog o hamburgerach, żaden

Gardzę Tarantino jako człowiekiem - bo uważam go za hochsztaplera używającego swoich filmów do urzeczywistniania swoich chorych fantazji. Facet ewidentnie szuka pretekstu, żeby pokazać przemoc na ekranie w taki sposób, żeby widownia kibicowała oprawcy. Te wszystkie wymówki "no ale to historia o Żydach mszczących się za holocaust", "no, tym plantatorom bestialsko traktującym niewolników to się chyba należało", czy wręcz "zobacz, jak masakrujemy morderców Sharon Tate" - to tylko preteksty, żeby pokazać na ekranie więcej okrucieństwa. Przy całej mojej pogardzie dla niego potrafię zrozumieć, że istnieje coś takiego jak wolność wypowiedzi, więc reżyser może sobie kręcić filmy jakie chce, nic mi do tego. Przeraża mnie tylko to, że jego obrazki znajdują tylu fanów, bezrefleksyjnie oglądających jego spektakle okrucieństwa i pamiętających z nich głównie, że były "zajebiste". Fanów wśród ludzi, którzy uważają się za dobrych, porządnych, bystrych. Wrażliwych na cierpienie. Wystarczy zaciemnić przekaz błyskotliwymi onelinerami, ubrać go w szaty dobrych zdjęć i wesołej muzyki... I nagle nie zwracacie uwagi na bestialstwo? Co to o was mówi, drodzy widzowie? Gdybyśmy byli normalnym społeczeństwem, Tarantino byłby jakimś marginalnym kuriozum dla zbuntowanych nastolatków. Jak Dr Hackenbush, którego w młodości słuchaliśmy z zajechanych kaset.

A tymczasem jest docenionym, uhonorowanym reżyserem, z którego zdaniem liczą się początkujący twórcy. Autorytetem w dziedzinie gustu filmowego dla kolejnego już pokolenia. Wybitni krytycy filmowi wyrażają się bardzo pochlebnie o każdym kolejnym jego filmie. Na dodatek znalazł naśladowców, jest wszechobecny w popkulturze i praktycznie każda rozmowa o kinie prędzej czy później musi o niego zahaczyć. Czy to przypadek, że mniej więcej od czasu sukcesu Pulp Fiction przemysł filmowy epatuje coraz bardziej dosłowną przemocą? Chociażby ostatnie najpopularniejsze seriale - mam wrażenie, że Grę o Tron oglądano tylko po to, żeby wiedzieć kto zginie i w jaki sposób, że o takim Westworld nie wspomnę. Jego wpływ rozciąga się na całą popkulturę.

Nie jestem w stanie zgodzić na przemoc w takim wydaniu. Nie jestem w stanie uznać Pulp Fiction za "obiektywnie dobry film". Ten film jest naprawdę zły - nie w sensie "bad", ale "evil". I pewnie zniknę tutaj, zakrzyczany przez ludzi, którzy napiszą, że "nie obejrzałem do końca" albo "nie zrozumiałem przekazu". Nie dbam o to.

Dziękuję użytkownikowi Der_letzte_Mann - on widzi to podobnie, tylko jest bardziej emocjonalny. Dzięki Tobie, człowieku, zdałem sobie sprawę, że nie jestem sam.

Świat w Pulp Fiction to świat zdemoralizowany. W końcu opowiada o gangsterach. Trochę takie Sin City. Nie można też zapominać, że film parodiuje klasyczne motywy z pulpowych, groszowych opowieści więc humor w nim zawarty jest komentarzem też do tamtych historii. Dlatego film jest taką dziwną mieszanką. Jest i komedią, i kryminałem i prezentacją stylu życia ich postaci. Bohaterowie doznają rzeczy, których by się nie spodziewali bo życie jest nieprzywidywalne ( laska się zaćpała bo jej się taka ochota na to zabrała, absurdalna wizyta u gwałcicieli albo to, że pistolet nagle wystrzelił psując dzień wykonawcom wyroku, goście bardziej przejmują się swymi ubraniami niż tym, że właśnie kogoś zastrzelili, to świat bez szacunku do ludzkiego życia a niejedna tu osoba jest bezwartościowym śmieciem. To nie ludzkość zamieszkana przez naukowców i artystów jak w jakiejś utopii tylko zbędnych, zwykłych istnieniowców, którzy niepotrzebnie się w ogóle urodzili ) . Pulp Fiction ma pewną wartość w przeciwieństwie do reszty jego filmów. Także Wściekłe psy - preludium do Pulpy.

https://www.filmweb.pl/film/Pulp+Fiction-1994-1039/discussion/Tak+naprawd%C4%99+ to+jedyny+dobry+film+Tarantino,3245390

użytkownik usunięty
grzegorz_cholewa

Ja to wszystko już słyszałem. Dziesiątki razy. I uważam, że po pierwsze to doszukiwanie się głębi na siłę. A po drugie - wszyscy ludzie uważający ten film za "parodię" zwyczajnie nie mają pojęcia o czym mówią.

Jako osoba która doświadczyła w życiu przemocy (zarówno będąc jej ofiarą jak i sprawcą) mogę powiedzieć z cała pewnością - prawdziwa przemoc właśnie tak wygląda. Sprowadza się do sytuacji, w której mamy bezbronną ofiarę, i triumfującego oprawcę napawającego się jej upokorzeniem i swoją władzą. Tak to wyglądało w przypadku wszystkich mordów od początku ludzkości. Cierpienie, przerażenie, ból, łzy. Jak bardzo trzeba być pozbawionym empatii, żeby się śmiać w takiej sytuacji? Co to mówi o moralnej kondycji widza?

Jeśli już miałbym doszukiwać się jakiejkolwiek zalety w tym filmie Tarantino, to byłby to tylko jeden prosty (bardzo naciągany) fakt - pokazał mi prawdziwą naturę człowieka. Pamiętam salę projekcyjną, w której oglądałem po raz pierwszy Pulp Fiction i salwy śmiechu, które w niej wybrzmiewały. Spojrzałem wtedy na otaczających mnie ludzi inaczej - i do dziś tak na nich patrzę. W nich wszystkich siedzi prymitywna, krwiożercza bestia, która potrafi się śmiać, kiedy bezbronny człowiek błagający o życie zostaje upokorzony, ośmieszony, zastraszony, postrzelony i w końcu zabity. Widzowie zdają się nie widzieć tego co się dzieje na ekranie - słyszą tylko "mistrza ciętej riposty" w wykonaniu Samuela L. Jacksona.

I nie chcę nikomu otwierać oczu ani przekonywać do mojego zdania. Zdałem sobie sprawę, że kręgosłup moralny nie jest czymś, co można nabyć - można go mieć lub nie. Ludzie śmiejący się na filmach Tarantino, ludzie którzy uznają te filmy za dobre - nie mam z nimi o czym rozmawiać.

Jak kino ma przedstawiać rzeczywistość to ten to robi. Na swój sposób. Rzeczywistość w Pulp jest pokazana w krzywym zwierciadle. Jak doszło do tego, że ludzie tacy jak w filmie chodzą po tej ziemi? Dlaczego tak się stało? Sami sobie zbudowaliśmy takie miasta w której dochodzi do rozproszenia moralności. Nas jest za dużo.

Niestety, ale ludzie są względem siebie cyniczni. Wystarczy przejść się po szkole jak uczniowie się do siebie nawzajem zwracają albo poprzeglądać fora internetowe dzisiaj albo przejść się po łaźniach górniczych i posłuchać rozmów. Są właśnie jak Samuel Jackson sypiący ripostami. Ale tak było zanim Pulp w ogóle powstał. Taka jest natura tego świata. Wartości wywiedzionych z religii nie znajdziesz. To są naiwne formułki, które są oderwane od rzeczywistości. To tak jakbyś żądał żeby ludzie przestali przeklinać. Tylko czemu przeklinają? Bo np. ten drugi jest idiotą. Jak z takim rozmawiać? Musielibyśmy być wszyscy chyba tacy sami z tym samym zdaniem by się szanować ale nie jesteśmy.

Jak byłem małym dzieckiem wierzyłem, że ludzie są z natury dobrzy i nikomu nie wadziłem. Swoje zrobiła też wiara w jezuska, która wszystkim w około wmawiała niesienia dobroci. Co się okazało? Na tej dobroci źle się na tym wychodzi. Normalny facet woli dziki tak zwany niemoralny seks ze świetną sztuką która go zwyczajnie podnieca od inflantylnych, idiotycznych przyśpiewek religijnych. Inaczej nie fantazjowałby o tym, ludzie nie kręciliby pornosów i nie byłoby zdrad. Ale jest inaczej i wychodzi na wierzch co tak naprawdę jest fajne. Ludzie prawią sobie złośliwości z powodu jakiejś potrzeby emocji. Tak to wygląda. Uwielbiają ze sobą rywalizować ale nie znoszą przegrywać. Na czacie dzieciak zwyzywany w grze w CS-a.

W Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną jest podobna scena z dziewczyną przywiązaną do krzesła. Ta jednak budzi inny rodzaj odczuć. Teraz pytanie. Na ile kanibale z tamtego filmu różnią się tak daleko od gangsterów z Pulp Fiction jak jedni i drudzy torturują dla zabawy kogoś. Tamci byli po prostu źli, ci drudzy - jak daleko odbiegają od tamtych kanibali? Jaka sytuacja sprawia, że nagle postacie z jednego filmu niebezpiecznie zbliżają się do tamtych postaci robiących potrawy z ludzkiego mięsa?

użytkownik usunięty
grzegorz_cholewa

Na wstępie uspokoję Twoje podejrzenia, które mogę wyczytać między wierszami: jestem ateistą i antyklerykałem.

Odnośnie samego filmu - to "krzywe zwierciadło" widzą tam chyba tylko ludzie, którzy nigdy nie doświadczyli okrucieństwa. Napisałem już wcześniej, że przemoc pokazana w tym filmie nie ma nic z karykatury - jest realna. Tego typu rzeczy dzieją się ciągle gdzieś na świecie, warto być tego świadomym.

Błagam, nie porównujmy krwawych horrorów z filmami Tarantino. Różnica jest podstawowa i sprowadza się do tego jak to zostało przedstawione. W klasycznym horrorze mamy klasyczny podział na dobro i zło, jasno oddzielone od siebie. Kiedy naturalny porządek świata (życie bohaterów) zostaje zaburzone przez zło, cała fabuła filmu sprowadza się do walki, aby przywrócić ten porządek. W sytuacji typowej mamy jednego bohatera, któremu się to w końcu udaje (oczywiście nie zawsze, ale mówię tu o klasycznym schemacie horroru).

Jak już pisałem, uważam, że szukanie głębszych treści w filmach Tarantino jest bezcelowe, ale spróbuję się pochylić nad Pulp Fiction. Co tu mamy? Przedstawienie amoralnych, jawnie złych postaci jako bohaterów, z którymi widz się będzie utożsamiać i którym będzie kibicował. Pokazanie zła jako atrakcyjnego (zabił bezbronnego człowieka, ale w jakim stylu!), a ludzkiej śmierci jako zabawnej. Porządek świata nie istnieje, mamy wyłącznie złych bohaterów.

Dygresja: jest taki wiersz, przypomniał mi się:

"Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego..."

Koniec dygresji.

Jak już pisałem: jestem zwolennikiem wolności artystycznej. Tarantino niech sobie kręci filmy jakie chce - to jego prawo. Nie mam z tym problemu (prawie). Problem mam z tym, jak ludzie na te filmy reagują. I nie - nie twierdzę, że ludzie po obejrzeniu kilku jego filmów zaczną sami mordować swoich sąsiadów. Problem leży głębiej.

Jedną z najcenniejszych rzeczy jakie drzemią w człowieku jest jego empatia. Zdolność do odczuwania cudzego cierpienia i odruch pomocy komuś, kto tej pomocy potrzebuje. Odważę się wręcz powiedzieć, że gdyby nie ta cecha, społeczeństwo nie mogłoby powstać. To jeden z najbardziej podstawowych odruchów - widzę cudzą krzywdę, więc staram się jej zapobiec. Tarantino zaś pokazuje realną przemoc i okrucieństwo w sposób, który jest nieakceptowalny - jako coś trywialnego, coś, co jest pozbawione konsekwencji, a przede wszystkim - co najbardziej karygodne - jako coś zabawnego. To co robi stanowi próbę (udaną) odarcia widzów z empatii. Przynajmniej na czas oglądania jego filmu. A później następnego jego filmu. I następnego...

I oczywiście jestem świadom, że świat w którym żyjemy nie jest idealny. Ale to nie znaczy, że mam się na to godzić.

Jeśli jest to najlepszy film Tarantino i jest wysoko notowany to nie ma go tam za nic. O ile inne filmy jakie nakręcił to zwykłe pastisze bez specjalnej wartości tak Pulp jest o czymś paradoksalnie będąc o niczym. Nie jestem żadnym miłośnikiem ani jego, ani tego filmu. Tak naprawdę poza Pulpą Tarantino nic wielkiego więcej nie nakręcił. Jakby Bękarty wojny ( czyli ostatni w ogóle godny uwagi film jaki popełnił ) nie powstały nic specjalnego dla mnie by się nie stało. Staram się tylko zrozumieć fenomen za którym stoi wysoka pozycja lecz nie wśród gawiedzi ( bo ta jest pozbawiona jakiejkolwiek wartości ) lecz u ludzi, którzy się na tym faktycznie znają.

Bo nie da się ukryć, jest w nim coś. A trzeba by zacząć analizę od przestrzeni życiowej po której poruszają się wszystkie postacie, które ze złem są za pan brat, zasymilowali się z popkulturą ( piosenki rockandrollowe, Presley, Monroe i inne ikony Ameryki wśród których egzystują ) i oddychają nią jak mnisi życiem klasztornym, przejęli obyczaje jakie uznali za fajne i czaderskie i żyją tak jak chcą.

użytkownik usunięty
grzegorz_cholewa

Do tego argumentu również się odniosłem w moim pierwszym wpisie - fakt, że Tarantino jest uznanym reżyserem, a jego filmy są wysoko oceniane zarówno przez widzów (średnia ocen w internecie) jak i krytyków filmowych świadczy dla mnie tylko o upadku popkultury jako takiej. Nie uważam, żeby vox populi czy też werdykty komisji przyznających nagrody filmowe stanowiły autorytet nie do podważenia - co więcej, uważam, że każdy autorytet można, a wręcz należy podważyć. Jeśli otwarta apoteoza braku moralności nie wzbudza w widzach i krytykach sprzeciwu, a co więcej: nie jest przeszkodą do przyznawania najbardziej prestiżowych nagród... To kiepsko świadczy o kondycji moralnej wyżej wymienionych.

Po raz kolejny powtórzę to co pisałem w pierwszym wpisie w tym wątku: oczywiście zdaję sobie sprawę, że forma tego filmu jest bardzo atrakcyjna. Ale co z tego, jeśli treść jest nieakceptowalna? Na film patrzę jak na całość. Jeśli nawet są tam elementy w których widać kunszt, to nie zmienia to faktu, że - pozwolę sobie powtórzyć wstęp do tego wątku - ten film jest amoralny. I jako taki powinien być raczej zmarginalizowany i traktowany jako kuriozum, na równi z "Ludzką Stonogą". Jakim cudem inteligentni, wrażliwi ludzie, pochylający się ze współczuciem nad cudzą krzywdą podczas oglądania filmów Tarantino zmieniają się w pozbawione empatii indywidua - to dla mnie niepojęte.

Świadczą o przenikliwości krytyki, która zobaczyła więcej. Nawet jeśli film jest amoralny to tkwi w nim coś. Bonnie i Clyde też sympatyzujemy z przestępcami, Mechaniczna Pomarańcza też. Ludzie mogą być magnetyzujący jak nie są do końca normalni. To zawsze przyciągało uwagę. Seryjni zabójcy też przykuwają uwagę mas. Świat nie jest normalny jak widać.

użytkownik usunięty
grzegorz_cholewa

Nie przesadzajmy - krytycy i amerykańska akademia filmowa to nie są jacyś nadludzie, o aparatach percepcyjnych niedostępnych zwykłym śmiertelnikom. Nie wiem jak Ty, ale ja kiedy czytam recenzję Pulp Fiction w której ten film jest wysoko oceniany, to rozumiem argumenty przytoczone przez krytyka. Problem w tym, że rzeczony krytyk zupełnie nie zwraca uwagi na to, co ten film dyskwalifikuje w moich oczach.

Pozycja filmu jest budowana latami a nie od razu.

użytkownik usunięty
grzegorz_cholewa

To nie ma nic do rzeczy (chociaż ten akurat film załapał się na Oscara - i liczne nominacje - tuż po premierze).

Nie kwestionuję tak naprawdę pozycji tego filmu w popkulturze - to by była walka z wiatrakami. Kwestionuję moralną kondycję samej popkultury - a tak naprawdę ludzkości, która ten film wyniosła na piedestał.

Jak napisałem - nie oczekuję, że kogokolwiek przekonam do swoich racji.

ocenił(a) film na 9

O, widzę że dyskutowałeś z Der_letzte_Mann! Mam nadzieję że dyskusja była przyjemna, z racji na Wasze zbliżone poglądy. Pewnie więc nie miałeś okazji zauważyć że to troll, albo facet psychicznie niezrównoważony. Który swoich przeciwników traktuje bez kurtuazji, w stylu takim jak poniżej:

Kino dzieli się na przed i po taran-baran-tino. Zanim się pojawił ten szitman, w kinie nie było takiego ludzkiego śmiecia, jak on, propagującego przemoc, nienawiść i samosąd. Nie było takiego żałosnego plastiku, jaki on tworzy, takiego moralnego i etycznego dna, jak jego ekskrementy filmowe. Żałośnie niski poziom Super Expressu i Faktu został przez tego twórcę szmir zaniżony do tak niskiego poziomu, że trudno to już teraz przebić. Mistrz idiotyzmu, debilizmu i niesmaku. Smrodliwy ludzki szit, który winduje się na tragedii Sharon Tate. Fak ju, taran the billino!

Jego ulubione chwyty erystyczne to wyssane z palca insynuacje insynuacje i wmawianie przeciwnikowi fałszywych poglądów, by móc je potem zwalczać.

użytkownik usunięty
_MO

Nie dyskutowałem bezpośrednio, ale rozumiem jego emocjonalne podejście. Ja też takie mam, ale staram się kontrolować. Próbuję zrozumieć.

ocenił(a) film na 9

Erystyka to nie emocje, to zła wola. Emocje jestem w stanie zrozumieć, złej woli nie.

użytkownik usunięty
_MO

To może ja napiszę coś od siebie, tak zupełnie prywatnie. Akurat mam trochę gorszy dzień, więc może mi się trochę ulać.

Przede wszystkim muszę napisać, że Tarantino, jego filmy i stosunek widzów do jego twórczości z biegiem lat stały się moją obsesją, a ja sam waham się wciąż między dwoma stanami emocjonalnymi:

Stan pierwszy to żal. Żal idealisty, który nie może uwierzyć w to, że wszyscy ci mili, sympatyczni i mądrzy ludzie nie widzą nic złego w tych filmach. Kiedy czuję żal, próbuję tłumaczyć. Przedstawiać jak ja to widzę i próbuję przekonać innych do czegoś, do czego przekonać się ich nie da. Żal towarzyszył mi na tym forum.

Ale jest też drugi stan. Ten drugi stan to wściekłość. Bo "jeśli nie macie podstawowych ludzkich instynktów, podstawowej empatii, to nie zasługujecie na mój szacunek". Dlatego doskonale rozumiem podejście, które Der_letzte_Mann prezentuje w swoich komentarzach - te emocje, ten gniew, tę pogardę i nienawiść do wszystkich. Znam to. Czuję to, ćwiczyłem to. I ćwiczę cały czas - od dwudziestu pięciu lat. Na moje szczęście kiedy czuję te wszystkie negatywne emocje staram się nie wypowiadać, dzięki temu moje posty na tym forum nie są (mam nadzieję) obraźliwe.

Nie znam osobiście (ani nawet wirtualnie) użytkownika DlM, ale mogę powiedzieć coś o sobie. Otóż chodziłem na terapię i do psychiatry, brałem leki, miałem epizody myśli samobójczych (kolejny chyba właśnie nadciąga). Mam również podejrzenie poważnego zaburzenia osobowości.

I śmieszna sprawa - zaczęło się to w momencie, w którym w wieku szesnastu lat po raz pierwszy obejrzałem (z moją licealną klasą) Pulp Fiction.

Skłania mnie to do zastanowienia - czy to nie jest przypadkiem tak, że filmy Tarantino mają bardzo zły wpływ na niektóre jednostki (czego przykładem jesteśmy my dwaj, ja i DlM)? I czy chociażby z racji tego nie wypadałoby się zastanowić gdzie jest granica, po której nie można już mówić "oj tam, to tylko rozrywka"?

Napisałem to wszystko po to, żeby trochę wyjaśnić. Kiedy czytałem wymianę zdań DlM z użytkownikami tego forum nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ten człowiek formułuje moje myśli - te, które do tej pory chowałem przed wszystkimi. I za to jestem mu cholernie wdzięczny. Owszem - jest agresywny. Obraża. Pluje jadem. Ale ja go rozumiem, bo sam też doświadczam tych emocji. I nie znam drugiej osoby która (tak jak ja) nie tyle ma problem z samymi filmami Tarantino co z ludźmi, którym się te filmy podobają.

Bardzo chciałbym z nim kiedyś pogadać na żywo. Mogłoby to być korzyścią dla nas obu.

ocenił(a) film na 9


Szacun! Mam kumpli z poważnymi zaburzeniami, więc przynajmniej w pewnym stopniu możesz liczyć na moje zrozumienie.

Szacun! Złe emocje gotują się w Tobie, ale nie widać tego w Twoich postach. Dyskutujesz gładko i elegancko.

Co do PF, to nie wierzę by film był przyczyną Twoich kłopotów. Jeśli już, to mógł być co najwyżej katalizatorem, który je wyzwolił. Ale nie znam się na psychologii, więc tylko zgaduję. Ciekawe swoją drogą, że szkoła organizowała wyjścia na tak niewychowawcze filmy. Co do cytatu, który ująłeś w cudzysłów, to trudno mi oceniać samego siebie. Ale uważam, że nic mi pod tym względem nie brakuje. Robiłem kiedyś test na empatię. Internetowy co prawda, więc nie wiem czy traktować go poważnie czy jako zabawę. Ale wykazał, że poziom empatii mam prawidłowy. Mimo to dobrze się bawiłem na PF, ponieważ potrafię postawić wyraźną granicę między fikcją a rzeczywistością.

Jeśli nadciąga kolejny epizod, wal do lekarza i łykaj co Ci przypisze. Kumpel mówi, że dzięki prochom da się nieźle żyć nawet ze schizofrenią. Letzte Manna próbowałeś zagadnąć i wyciągnąć na priva? Kontakt z bratnią duszą to podstawa. Obaj macie ten sam problem: Nie potraficie postawić wyraźnej granicy między fikcją a rzeczywistością. Nie traktuj tego, proszę, jak złośliwości, tylko jako moją osobistą diagnozę. W pełni dyletancką i być może nietrafną.

W trosce o zwięzłość i klarowność wypowiedzi, odpowiem teraz na swój własny post i tam będę kontynuował myśl.

ocenił(a) film na 9
_MO

Myśl kontynuuję.
"Lemony Snicket", czarna komedia dla młodych widzów. Zazdrosny wujcio chce zabić trójkę dzieci tak, by wyglądało to na wypadek. Umieszcza je więc a to w samochodzie, unieruchomionym na przejeździe kolejowym (pociąg oczywiście nadjeżdża), a to w walącym się domu nad przepaścią, a to na jeziorze ze straszliwymi pijawkami, które zjadają wszystko łącznie z łódką. Dzieci nie są tak całkiem bezbronne jak w PF, skoro udaje im się ujść z opresji. Ale gdyby miały mniej szczęścia, inteligencji i hartu ducha, skończyłyby marnie. To co robi wujcio, śmiało można nazwać znęcaniem się, a w oczach dzieci widać jakże uzasadniony strach i bezradność, podobnie jak w PF. Mimo to nie widziałem wypowiedzi, odsądzających twórców filmu i widzów od czci. Czyżby takich wypowiedzi nie było? Dlaczego? Może film był bardziej bajkowy niż PF, a przez to łatwiej było widzom postawić wyraźną granicę między fikcją a rzeczywistością?

Przy okazji: Przeczytałem niedawno, co się działo z ludźmi podczas dywanowego nalotu na Drezno i niefajnie mi się zrobiło. Dlaczego? Ponieważ miałem świadomość, że opisane tam były autentyczne wydarzenia, a nie fikcja literacka czy filmowa.

użytkownik usunięty
_MO

Dzięki. Fakt, że potrafisz okazać zrozumienie świadczy o tym, że - niezależnie od tego co ja sobie wymyślę - jesteś empatyczny. :)

I na tym zakończę, bo i tak już za dużo tu napisałem na tematy niefilmowe. ;)

użytkownik usunięty
_MO

Odnośnie granicy między fikcją a rzeczywistością - to oczywiście nie jest tak, że nie zdaję sobie sprawy, że PF to fikcja (zgodnie z tytułem).

W kwestii porównania do "Lemony Snicket" - to ciekawy temat. Sam od dawna zastanawiam się dlaczego przemoc u Tarantino działa na mnie jak czerwona płachta na byka, podczas gdy na przykład jestem w stanie oglądać klasyczne slashery. Gdzie przebiega granica?

Co prawda nie widziałem tego filmu, ale pewna bajkowość, przerysowanie i wykrzywienie rzeczywistości jest wyczuwalne nawet na tych kadrach, które widziałem w sieci. Ale raczej nie tu bym się doszukiwał tej granicy - to raczej kwestia ujęcia tematu. Myślę, że ten film byłbym w stanie spokojnie obejrzeć i może nawet by mi się podobał - chociażby dlatego, że (o ile się orientuję) niedoszłe ofiary są głównymi bohaterami tej opowieści, a zamachy na ich życie stanowią oś fabuły. To postaci jednoznacznie pozytywne i każda sytuacja zagrożenia ich życia powoduje, że widz kibicuje im, aby wyszli cało z opresji. Ich lęk nie jest traktowany jako tło dla ciętych ripost i nie jest trywializowany. Tutaj dopatrywałbym się różnicy - to w gruncie rzeczy historia o walce dobra ze złem, z bardzo wyraźnym rozgraniczeniem pomiędzy jednym i drugim, a strach bohaterów ma angażować widza. Tarantino zaś z ludzkiego cierpienia i śmierci robi element krajobrazu, puentę żartu, pokazuje ją jako "no tak, mój bohater właśnie zamordował bezbronnego człowieka, ale to nieważne - spójrzcie jaki jest przy tym zabawny i wygadany!"

Na marginesie - bardzo prawdopodobne, że masz już trochę dosyć tej naszej dyskusji, ale chciałbym, żebyś miał świadomość, że dzięki niej sporo mi się w głowie układa. Zamiast emocji - argumentacja. Zapewne żaden z nas nie przekona drugiego, ale umiejętność odcięcia emocji w takich rozmowach BARDZO mi się przyda. Dziękuję.

ocenił(a) film na 9

Lubię dyskutować. A jeśli z tej dyskusji wyniknie jakieś dobro, to już całkiem super.

Nie podejrzewam, że nie odróżniasz fikcji od rzeczywistości. Tylko że Twoja empatia krzyczy wielkim głosem w sytuacjach, w których powinna jedynie ostrzegawczo zapiszczeć.

Trudno żeby jeden z nas przekonał drugiego, bo dyskutujemy o rzeczach subiektywnych. Ale kwestię "Pulp Fiction" a "Lemony Snicket" całkiem nieźle zripostowałeś. Tylko czy nie podobnie wychodzi porównanie klasycznego westernu ze spaghetti westernem? Tu mamy szlachetność walczącą uczciwie ze złem, tam wszyscy są źli i brudni i robią sobie nawzajem złe rzeczy. Czy to znaczy, że Sergio Leone zepsuł western? Czy tylko nadał mu nowy, prawdziwszy wymiar? Ja osobiście nie przepadam za tym gatunkiem, ale wolę chyba wariant włoski. Tradycyjne westerny są dla mnie zbyt czarno-białe i schematyczne.

"ok, więc śmiejesz się ze sceny, w której Samuel L. Jackson poniża, zastrasza i okalecza bezbronną ofiarę, aby w końcu ją zabić?"

Naprawdę Bret i jego koledzy byli takimi "bezbronnymi" ofiarami?
Byli tak bezbronni i zastraszeni, że nie przeszkodziło im to w zorganizowaniu sobie młodocianego gangsterskiego życia, kradzieży "cennego towaru" innemu gangsterowi i szwędaniu się po mieście z, jak to ujął niedobry Samuel L. Jackson, "giwerami większymi od nich samych" ;)

użytkownik usunięty
rolnik_sam_w_dolinie

Po pierwsze - dokładnie tego oczekuje Tarantino od widza. Wyłączenia empatii. Jak już pisałem tutaj (możliwe, że w innym wątku) - reżyser z premedytacją pokazuje okrucieństwo i znęcanie się nad bezbronną ofiarą, próbując to usprawiedliwić w sposób, który mnie po prostu żenuje. Nie będę tu nawet przytaczał definicji słowa "bezbronny", bo wystarczy wymówić to słowo na głos i jasnym się staje, że tak - Brett i jego koledzy BYLI bezbronni. I zostali przed śmiercią poniżeni, zastraszeni i ośmieszeni, a widownia zapamiętała tylko tyle, że "śmieszne teksty leciały".

I ten schemat powtarza się w niemal wszystkich filmach tego reżysera. Bestialstwo wobec bezbronnych ludzi, które zostaje usprawiedliwione niejako na marginesie, mimochodem. Jakby Tarantino mówił do widza: "oj, no coś tam zrobili, należy im się, ale to drugorzędna kwestia - popatrz teraz jak się nad nim pastwią".

W przypadku policjanta w Reservoir Dogs nawet takiego usprawiedliwienia nie ma - i wydaje mi się, że monolog Madsena "będę cię torturował, bo mam z tego radochę" to sam Tarantino mówiący bezpośrednio do widza. To chwila szczerości, na którą później już się nie zdobył.

Daisy Domergue, która przez cały film jest bita, poniżana, a na końcu zostaje powieszona (spoiler?).

Sofie w Kill Billu, która "zawiniła, bo była częścią grupy". Nie jest zabójczynią. Nie może się bronić. Zostaje okaleczona, a jej cierpienie obserwujemy przez dłuższy czas w zbliżeniu.



Szczytem cynizmu był Inglorious Basterds, gdzie ofiary głównych bohaterów są po prostu ubrane w mundury Wehrmahtu. To wystarczy. Innego usprawiedliwienia nie potrzebujemy. I nie wiemy co złego zrobił oficer zatłuczony na śmierć kijem baseballowym - możemy za to obejrzeć sobie okrucieństwo jego oprawcy, śmiejących się i kibicujących mu pozostałych bohaterów oraz przerażenie i łzy w oczach pozostałych żołnierzy. No przecież mu się należy, bo ma na sobie ten mundur.

Po drugie - jeśli nawet ofiary nie byłyby tak bardzo bezbronne - czy to powód, żeby się śmiać z ich cierpienia i śmierci?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones